Tekst Pani Bożenny Łukaszczyk. Wspomnienie, impresja z lat dziecinnych spędzonych na Nadodrzu.
MAJOWA
PRZYGODA
Bożenna
Łukaszczyk
Rodzinny
wypad do krewnych na działkę na ''Polance'', przy ul. Żmigrodzkiej
w słoneczne sobotnie popołudnie. Ogródki działkowe tuż za torami
ciuchci, które oddzielają je od ulicy.
Pośród
bujnej zieleni jak okiem sięgną już w pełnym rozkwicie barw
krzewy bzu, róż zapachami wypełniają powietrze.
Na
ogródkach słychać przytłumione rozmowy, pokrzykiwanie i śmiech
dzieci, biegających alejkami lub między grządkami. I ptasie trele
czy kukanie kukułki. Wtedy warto podobno złapać się za
portmonetkę, bo kukanie przynosi szczęście do pieniędzy. Kto wie?
Od czasu do czasu wszystko zagłuszane hałasem przejeżdżającej
ciuchci, niewidocznej przez ścianę zieleni. Jedynie nieco pary
unosi się do góry.
W
ogródkach ruch i praca wre. Dorośli i starsze dzieci zrywają
porzeczki, agrest, maliny. Tym razem spory urodzaj. Tylko maluchy
zerwane owoce raz po raz wkładają do buzi i klepiąc się po
brzuszku mówią:
- Ale
pychota!
- A
ja mam poziomkę, eee...
- Oj,
już więcej nie mogę...
Nikt
nie zauważył kiedy nad głowami zebrały się czarne chmury.
Błyskało, grzmiało, i luną deszcz. Altanki były schronieniem.
Burza jak szybko przyszła tak szybko poszła. Jeszcze jakiś czas
dochodziły jej pomruki. Niebo się wypogodziło. Powietrze pachniało
intensywniej. Ścieżkami płynęły strumyki wraz ze opadłymi
płatkami jadalnej róży. Szkoda.
Na
ulicy w każdym zagłębieniu chodnika stała woda, trzeba było
uważać na kałuże. W rynsztokach z bystrym nurtem z szumem
spływała woda. Rzeźwiące powietrze z lekkim podmuchem.
Pod
wiaduktem na Trzebnickiej czekała niespodzianka – woda zalała
przejście. Nie kursowały tramwaje. Samochody zawracały.
Niecierpliwy kierowca przy pomocy pasażerów przepychał przez
bajoro swoje auto ze zgaszonym silnikiem. Dwaj młodzi mężczyźni
dźwigali motocykl. Swobodnie tylko przejechała furmanka. Woda
bryzgała spod kół i kopyt, rozkołysana sięgała chwilami prawie
do kolan.
Zabawny
widok wszyscy na bosaka. Mężczyźni z podwiniętymi nogawkami.
Kobiety dół sukni to wcisnęły za pasek, to szeroki dół
zawiązały, wysoko odsłaniając nogi. I były głośne komentarze
panów:
-
Patrz koleś tyle nóg naraz i to za darmo oglądanie.
-
E tam, nie masz co oglądać w domu?
-
Ale taka jedna giczała i beczka kapusty, masz chłopie zimę z
głowy.
-Po
co tobie kapusta do łóżka.
Kobiety
się odcinały:
-
Patrzajta na własne kulosy. Tylko portki was ratują.
-
Nawet w portkach, kochanieńka widać ułańskie krzywule.
Chociaż przeprawa nie
szła łatwo, było sporo śmiechu.
Rodzice
musieli dźwigać: torby, kosze wiaderka, jeszcze dodatkowo buty i
maluchy, które koniecznie chciały się taplać jak ich starsze
rodzeństwo.
Przecież to frajda!
Niektóre dzieci rozebrane do majteczek brodziły.
Lustro
wody niosło głos, każdą rozmowę było słychać wyraźnie. Ktoś
głośno snuł rozważania rozważania:
-
Coś szkopom tutaj nie wyszło, albo za niski wiadukt, albo Odra
wybija?
-
Panie – inny głos – Szwaby nie zdążyły sprawdzić swojej
fuszerki musieli wiać.
-
Jażem widział jak wiali.
-
Batioszka ich pogonił.
-
My pomogli.
-
Nie wrócą chyba, żeby poprawić?
-
Kto wie wrócą, nie wrócą? Ważne żeby tramwaje jeździły.
-
Ta joj, masz pan rację.
U
wylotu jeszcze słońce kołysało się na wodzie. Nad głowami
wisiał nieruchomo blednący, tęczowy wiadukt.